Posts Tagged 'Lech Kaczyński'

Czyjego podpisu brakuje pod Traktatem z Lizbony?

Przy okazji sporu o treść instrukcji na szczyt UE przygotowanej przez rząd dla Prezydenta szef jego Kancelarii Piotr Kownacki stwierdził, że ratyfikacja należy do prerogatyw Prezydenta. I po raz kolejny minął się z prawdą.

Co więcej w tym kierunku brnie też sam Lech Kaczyński: „jeśli chodzi o ratyfikację Traktatu Lizbońskiego to jest to zupełnie inna sprawa”. „To jest w ogóle moje uprawnienie, więc instrukcja rządu w sprawie ratyfikacji traktatu może budzić zasadnicze wątpliwości”.

Przypomnijmy więc, iż tzw. prerogatywami nazywa się samodzielne uprawnienia Prezydenta RP wymienione w art. 144 ust. 3 Konstytucji RP.

Konstytucja RP stanowi, iż co do zasady Akty urzędowe Prezydenta Rzeczypospolitej wymagają dla swojej ważności podpisu Prezesa Rady Ministrów, który przez podpisanie aktu ponosi odpowiedzialność przed Sejmem (por. art. 144 ust. 2 Konstytucji). Natomiast samodzielne uprawnienia Prezydenta sprowadza do wyjątku w postaci listy prerogatyw określonej w art. 144 ust. 3. Tym samym Prezydent może podjąć ważną decyzję w zakresie przyznanych mu prerogatyw a poza nim tylko za zgodą Premiera wyrażoną przez kontrasygnatę.

Jak łatwo samemu się przekonać na liście prerogatyw Prezydenta nie znajdziemy ratyfikacji umów międzynarodowych (w tej kwestii nie ma wątpliwości nawet ulubiony w Kancelarii Prezydenta prof. Sarnecki), co jest zresztą całkiem zrozumiałe w sytuacji gdy Konstytucja powierza prowadzenie polityki zagranicznej Radzie Ministrów.

Tym samym ratyfikacja Traktatu z Lizbony będzie wymagała potwierdzenia podpisu Prezydenta przez Premiera. Instrukcja rządu w tym zakresie jest całkowicie na miejscu bowiem to Prezes Rady Ministrów przez potwierdzenie podpisu Prezydenta bierze odpowiedzialność za ratyfikację Traktatu.

Jeśli ktoś jeszcze miałby wątpliwości co do kontrasygnowania ratyfikacji – poniżej przykład ze schyłkowej IV RP.

Więcej w sprawie kontrasygnaty w moim wcześniejszym wpisie „Prezydent ubezwłasnowolniony częściowo”.

Prezydent ubezwłasnowolniony częściowo

Prezydent RP Lech Kaczyński postanowił ostatnio udzielić wykładu z dziedziny prawa konstytucyjnego. Koncentrując się rzecz jasna na swoich uprawnieniach korzystał chyba z innej Konstytucji więc pozwolę sobie uzupełnić jego wywód w oparciu o Konstytucję RP z dnia 2 kwietnia 1997 r. oraz orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego.

Przy całym politycznym znaczeniu wiązanym z wyborami Prezydenta mało kto zadaje sobie trud żeby sprawdzić, że zakres uprawnień przyznanych mu w tzw. Konstytucji Wielkanocnej jest dość ubogi. Co więcej, tylko wybrane z nich może on wykonywać samodzielnie, bez potwierdzenia przez Prezesa Rady Ministrów. Te wybrane samodzielne uprawnienia Prezydenta są tradycyjnie nazywane prerogatywami.

Konstytucja RP stanowi, iż co do zasady Akty urzędowe Prezydenta Rzeczypospolitej wymagają dla swojej ważności podpisu Prezesa Rady Ministrów, który przez podpisanie aktu ponosi odpowiedzialność przed Sejmem (por. art. 144 ust. 2 Konstytucji). Natomiast samodzielne uprawnienia Prezydenta sprowadza do wyjątku w postaci listy prerogatyw określonej w art. 144 ust. 3. Tym samym Prezydent może podjąć ważną decyzję w zakresie przyznanych mu prerogatyw a poza nim tylko za zgodą Premiera wyrażoną przez kontrasygnatę.

Konstytucja wprost wiąże kontrasygnatę z wzięciem odpowiedzialności przez Premiera poprzez zatwierdzenie przez niego decyzji Prezydenta, który nie ponosi odpowiedzialności przed Sejmem. Ta zasada obowiązuje również w stosunku do kompetencji kreacyjnych Prezydenta tj. powoływania przez niego osób na dane stanowiska.

Zgodnie z katalogiem prerogatyw zawartym w art. 144 ust. 3 Prezydent może bez kontrasygnaty powoływać Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, Prezesa i Wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego, Prezesa Naczelnego Sądu Administracyjnego, prezesów Sądu Najwyższego oraz wiceprezesów Naczelnego Sądu Administracyjnego, członków Rady Polityki Pieniężnej, członków Rady Bezpieczeństwa Narodowego, członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji , szefa własnej Kancelarii oraz wnioskować do Sejmu o powołanie Prezesa Narodowego Banku Polskiego (celowo nie wymieniam powoływania Premiera i ministrów). Trzeba zaznaczyć, że i w ramach tego katalogu swoboda Prezydenta bywa często dość iluzoryczna jak w wypadku powoływania Prezesa i Wiceprezesa TK spośród kandydatów wskazywanych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału.

W pozostałych przypadkach Prezydent musi uzyskać kontrasygnatę Premiera na danym akcie nominacji. Taką ewentualność przewiduje sama Konstytucja pozostawiając poza katalogiem prerogatyw Prezydenta mianowanie Szefa Sztabu Generalnego i dowódców rodzajów Sił Zbrojnych (por. 134 KRP) oraz mianowania ambasadorów (por. art. 133 KRP).

I tutaj dochodzimy do sedna. Czy Premier może odmówić złożenia podpisu? Czy może wpływać w ten sposób na decyzję Prezydenta? Na oba pytania twierdzącej odpowiedzi udzielił Trybunał Konstytucyjny w wyroku dnia 23 marca 2006 r. Sygn. akt K 4/06, rozpatrując bardzo podobną sprawę, zgodności z Konstytucją powoływania przez Prezydenta Przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.

Trybunał rozpatrując przedmiotową sprawę stwierdził

Przyznanie Prezydentowi uprawnienia do powołania i odwołania Przewodniczącego Rady nie może być uznane za zgodne z obowiązującym porządkiem konstytucyjnym. Jak trafnie wskazują wnioskodawcy, akty urzędowe Prezydenta, zgodnie z art. 144 ust. 2 Konstytucji, wymagają dla swej ważności podpisu Prezesa Rady Ministrów (kontrasygnaty). Kontrasygnata jest instytucją konstytucyjną, a więc ustawa zwykła nie może określać, które akty urzędowe podlegają współpodpisaniu, ani też nie może stanowić, które zwolnione są z tego wymogu (zob. A. Frankiewicz, Kontrasygnata aktów urzędowych Prezydenta RP, Kraków 2004, s. 140). Kontrasygnata nie jest czynnością ceremonialną, lecz konstrukcją, która służy wzięciu przez Prezesa Rady Ministrów – który przez podpisanie aktu ponosi odpowiedzialność przed Sejmem – odpowiedzialności politycznej za akt Prezydenta, który nie odpowiada parlamentarnie za swoją decyzję. W konsekwencji oznacza to, że rząd (Prezes Rady Ministrów) stałby się współuczestnikiem decyzji o obsadzie stanowiska Przewodniczącego Krajowej Rady.

(…)

Oznaczałoby to, że powołując (odwołując) Przewodniczącego KRRiT Prezydent RP każdorazowo musiałby uzyskiwać zgodę (podpis, kontrasygnatę) Prezesa Rady Ministrów na ten akt urzędowy. Przyjęcie rozwiązania, zgodnie z którym Prezes Rady Ministrów posiada faktyczny wpływ na obsadę kierowniczego urzędu w KRRiT, uzależnia Przewodniczącego od rządu i tym samym ogranicza jego samodzielność. Rozwiązanie to w konsekwencji ogranicza także niezależność KRRiT – organu państwa wykonującego swoje zadania w obszarze ochrony prawa i kontroli państwowej. Prowadzi także do zachwiania pozycji KRRiT jako szczególnego organu, którego racją istnienia jest wypełnianie zadań w zakresie funkcjonowania mediów elektronicznych niezależnie od rządu.

Cytowane orzeczenie nie pozostawia wątpliwości, iż instytucja kontrasygnaty daje Premierowi „faktyczny wpływ na obsadę” danego stanowiska a on sam staje się „współuczestnikiem tej decyzji”.

Krzysztof Leski w swoim tekście podał kilka trybów możliwej nominacji(jest zresztą jeszcze kilka innych np. wspomniany wyżej wybór spośród kilku przedstawionych kandydatów), tyle że ich zastosowanie nie zmienia ogólnych reguł ustalonych w Konstytucji. Każdy akt Prezydenta musi być bowiem oceniany na gruncie art. 144 KRP.

W powołanym wyżej orzeczeniu Trybunał wyraźnie podkreślił, iż prerogatywy Prezydenta mają charakter wyjątku i powinny być interpretowane ściśle

Art. 144 ust. 3 Konstytucji jest jednym z kluczowych przepisów kształtujących ustrojową rolę Prezydenta w systemie konstytucyjnym. Określa on zakres uprawnień Prezydenta realizowanych poza systemem kontroli politycznej Sejmu, i w tym względzie Konstytucja nie dopuszcza żadnych odstępstw. Trybunał Konstytucyjny wielokrotnie wyrażał pogląd, że kompetencje organów nie mogą być wywodzone na zasadzie analogii, lecz zawsze muszą mieć podstawę w wyraźnie sformułowanym przepisie prawa. Zasada ta odnosi się w szczególności do takich kompetencji organu konstytucyjnego, które mają charakter wyjątku od reguły działania tego organu.

Drugą kwestią jest sprawa ususu oraz tego, że odmowa kontrasygnaty powinna być zdarzeniem wyjątkowym, szczególnie wobec decyzji dotyczących nominacji gdyż wtedy stanowi swego rodzaju wotum nieufności wobec danego kandydata, w dodatku wyrażone na ostatnim etapie.

Po pierwsze, nie przywiązywałbym do dotychczasowej praktyki w tym względzie aż tak wielkiej wagi, szczególnie że jeszcze niedawno typowe kontrasygnowane postanowienie Prezydenta wyglądało tak:

Nie skłania mnie to jednak przecież do wniosku, że decyzja Prezydenta wymaga potwierdzenia przez podpisanie przez osobę o tym samym nazwisku.

Wracając do sprawy nominacji ja proponowałbym Prezydentowi sięgnąć raczej ku procedurze znanej dyplomacji gdzie również państwo wysyłające nie ma co do zasady obowiązku konsultowania osoby swojego przedstawiciela z władzami państwa przyjmującego a jednak to robi by uniknąć sprzeciwu tego drugiego. Prezydent może oczywiście próbować stawiać na swoim, nie konsultując swoich decyzji ale w świetle powyższych argumentów nie wróżę mu sukcesu.

Traktat z Lizbony a suwerenność

Jeszcze Traktat z Lizbony nie wszedł w życie a już mamy dowody na to, że pociąga za sobą ograniczenie suwerenności państw członkowskich. Pierwszym dowodem są naciski na Irlandię drugim ograniczana właśnie suwerenność Polski.

Traktat w art. 6 ust. 2 przewiduje, że wchodzi w życie 1 stycznia 2009 roku, pod warunkiem że zostaną złożone wszystkie dokumenty ratyfikacyjne lub w przeciwnym razie wchodzi on w życie pierwszego dnia miesiąca następującego po złożeniu dokumentu ratyfikacyjnego przez Państwo-Sygnatariusza, które jako ostatnie dopełni tej formalności.

W tym świetle należy się zastanowić dlaczego tak wielu ludzi, w tym również blogerów Salonu 24 chce ograniczać irlandzką suwerenność wmawiając temu małemu krajowi, że już podjął decyzję i nie ma prawa jej zmienić. Otóż z powyższego przepisu wynika, że nie dość, że Irlandia nie jest ograniczona czasowo w swojej decyzji i może dokonać ratyfikacji Traktatu w każdej chwili to jeszcze może się zdarzyć, że zadecyduje o dacie jego wejścia w życie.

Natomiast uznawanie decyzji wyrażonej w czerwcowym referendum za ostateczną jest takim samym ograniczaniem irlandzkiej suwerenności jak naciski na ten kraj by Traktat ratyfikował.

Ze smutkiem przyjmuje też wypowiedzi Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który postanowił uzależnić suwerenne prawo Rzeczypospolitej do związania się i ratyfikacji porozumień międzynarodowych od decyzji obcego państwa.

Możemy odczuwać wiele sympatii do Irlandczyków, do tego kraju w końcu odwoływały się nawet hasła w ostatniej kampanii wyborczej, ale to nie powód by rezygnować z własnej suwerenności.

Z niepokojem oczekuje czy Prezydent RP nie postanowi usankcjonować tego stanu rzeczy proponując wpisanie do Konstytucji, że Rzeczpospolita Polska w swej polityce nawiązuje do szczytnych tradycji solidarności z siłami wolności i postępu, umacnia przyjaźń i współpracę ze Republiką Irlandii.

 

Prezydent Lech Kaczyński i problemy z alkoholem

Odnosząc się do zarzutów posła Palikota, prezydencki minister Robert Draba odważnie oświadczył „Prezydent nie miał i nie ma problemów z alkoholem”. Muszę mu pogratulować tak dogłębnej wiedzy dotyczącej przeszłości jego pryncypała, wypada jednak dodać pewne szczegóły. Oddajmy głos Lechowi Kaczyńskiemu:

-Kiedy nastąpiła inicjacja alkoholowa?
-W dziewiątej klasie. W ósmej byliśmy z Jarkiem na szkolnej wycieczce w Gdańsku, to już niektórzy popijali a my jeszcze nie. Ale potem piło się winko, głównie dla podkreślenia dorosłości. Upiłem się po raz pierwszy po dopuszczeniu do matury. Pojechałem z Tadkiem do Legionowa, bo on miał wtedy wolną chatę. Jak idioci kupiliśmy sobie pomarańczówkę i wino. Po prostu nie znaliśmy się na wódkach i nie wiedzieliśmy, że trzeba unikać mieszania. Kiedy wracałem, Jarek już czekał na mnie na ulicy, bo wcześniej zadzwoniłem do domu ze stacji. Ale wszystkiego nie pamiętam. Wiem, że długo nie mogłem patrzeć na alkohol. Ale już na bal maturalny kupiłem najczystszą wódkę?
-Jak to się skończyło?
-Ja znałem w tej szkole sporo kolegów z innych klas, z tak zwanego „klopa”, czyli z palenia na przerwach. Między innymi niejakiego Żyliszkiewicza, najczystszej wody szkolnego chuligana. On się dowiedział, że mam wódkę i prosi: daj się napić. Jak się przypiął do butelki, wypił od razu z gwinta z połowę. Byłem zadowolony, bo sam nie miałem na nią specjalnej ochoty. Mija parę minut a Żyliszkiewicz pada sztywny. Przeleżał cały wieczór. Piwo zacząłem pić na studiach, chociaż go wtedy nie lubiłem. Robiłem to dla towarzystwa.
-Sympatycznie Pan wspomina tamte czasy?
-W sumie tak, choć czekałem z utęsknieniem na studia.

Studia będące okresem picia piwa, którego się nie lubi nie były pewnie zbyt przyjemne ale prawdziwa próba dla Lecha Kaczyńskiego nadeszła dopiero wiele lat później z chwilą rozmów w Magdalence. Wspomnienie tego faktu skłania go zrazu do gorącego dementi:

-Nie piliście?
-Aż tak to nie. Ale ja piłem bardzo mało

Poświęcenie dla Ojczyzny wypada docenić, z chwilą kiedy wprawiony w bojach Lech Kaczyński precyzuje co to dla niego znaczy mało:

…posadzono nas przy dużym stole, a Kiszczak powiedział, że tutaj się naradza zwykle ze swoimi oficerami i że jest pełna demokracja – pierwsze 20 kolejek każdy musi wypić, a później to już jak kto chce.

I wszyscy wiemy, że wynik mógł być tylko jeden – Czesiu pije „karniaka” a Lesiu zaciera rączki.

Kaczyński Kiszczak Magdalenka

Wszystkie cytaty pochodzą z książki „O dwóch takich… ALFABET braci Kaczyńskich”, Wydawnictwo M, Kraków 2006 r.

Prezydent RP, Oddział Zamiejscowy w Juracie

Przy okazji zamieszania z częstymi lotami Lecha Kaczyńskiego na Hel właściwie nikt nie pyta o cel tych podróży. A przecież z ich liczby wynikałoby, że prezydent często urzęduje w Juracie zamiast w Warszawie. Nic mi nie wiadomo o tym by tamtejsza rezydencja prezydencka była wynajmowana na zasadzie time sharing.
Przy nikłych i realizowanych głównie w formie pisemnej kompetencjach głowy państwa taki wybór Lecha Kaczyńskiego ma poza kosztami również dobre strony. W końcu generałowi Jaruzelskiemu nie zrobiłoby pewnie różnicy gdyby jego odznaczenie zostało formalnie nadane poza Warszawą.
Dodatkowo, korzystając z zalet morskiego klimatu dobrze wpływającego na stan zdrowia, Lech Kaczyński może się jednocześnie odseparować od urzędników jego Kancelarii, którzy już nie raz wprowadzili go w błąd. Przeniesienie siedziby pozwoli uniknąć też tak kłopotliwych sytuacji jak wizyty osób zdążających właśnie do któregoś z oligarchów.
Praktycznie wszystkie sprawy poza tymi wymagającymi osobistej obecności i tak w stolicy załatwi za Lecha Kaczyńskiego jak dotąd wicerezydent Michał Kamiński. Zaoszczędzone środki można przeznaczyć chociażby na wczasy z BOR, które ostatnio propaguje minister Anna Fotyga.

Platformy skok na telewizję

Kilka razy byłem pytany czy zabiorę się za felczerów prawa z PO. Nadarza się właśnie okazja – Platforma forsuje niezgodną z Konstytucją nowelizację ustawy o radiofonii i telewizji. Oceniać mogę jedynie medialne doniesienia na temat założeń nowej ustawy i sugerowanego terminu prac ale już na tym etapie nie wygląda to dobrze.

Pierwszym sygnałem dla PO, żeby bardzo ostrożnie zabierać się do rzeczy powinno być bogate orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego dotyczące Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. KRRiT jest bowiem Radą „wielokrotnie odzyskaną”, poczynając od zagrywek Lecha Wałęsy (powered by Falandysz). Ostatnio jak wiemy skutecznie KRRiT oblegał PiS.

W korowodzie hipokryzji

Zabawne, że dwa lata temu to posłowie PO (w ślad za grupą posłów SLD) skierowali wniosek do Trybunału sprawie nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji autorstwa PiSu. Wskazując w nim na niekonstytucyjność tych zmian, podnieśli następujące argumenty (za streszczeniem zamieszczonym w uzasadnieniu wyroku TK w sprawie 04/06):

Grupa posłów odniosła się także do art. 21 i art. 24 ustawy o przekształceniach, podkreślając niezgodność przyjętych regulacji z zasadą pewności prawa i zasadą ochrony praw nabytych wyprowadzonych z art. 2 Konstytucji oraz z art. 7 w związku z art. 213 Konstytucji. W ocenie wnioskodawców, naruszeniem niezależności KRRiT jest taka zmiana reguł jej funkcjonowania, która istotnie zmienia pozycję ustrojową tego organu, powodując – wskutek zmniejszenia liczby członków i natychmiastowego zakończenia kadencji KRRiT – ograniczenie zdolności do odzwierciedlenia różnic politycznych w jej funkcjonowaniu.

Wiemy zatem jaka ustawa PO nie będzie, bo przecież ta partia nie chciałaby łamać reguł, na które sama się powoływała. Prawda?

Odłamkowym! Jest odłamkowym!

Trzeba PO przyznać, że stara się być kreatywna bo poza odzyskaniem telewizji publicznej (najsilniejszej na rynku) i reszty mediów publicznych wprowadziła do gry nowy element – zabrać KRRiT kompetencje do wydawania koncesji. Założenia nowej ustawy PO podobnież przewidują, że koncesje będzie wydawał Urząd Komunikacji Elektronicznej (obecnie odpowiedzialny za telekomunikację). Warto wyjaśnić, że UKE to centralny organ administracji rządowej, podległy obecnie Ministrowi Infrastruktury.

Oznacza to dwie rzeczy: pozbawienia uprawnień do wydawania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej organu, który w myśl Konstytucji stoi na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji. Po drugie i ważniejsze oddaje decyzje koncesyjne w ręce rządu czyli czyni je potencjalnie zależnymi od aktualnego układu rządowego. Nie muszę chyba dodawać czym to pachnie.

Niezorientowanym w temacie można jeszcze dorzucić, że polski rynek telewizyjny czeka w ciągu najbliższych lat rewolucja na miarę Euro 2012 – wprowadzenie telewizji cyfrowej. I podobnie jak w wypadku Euro według specjalistów nie bardzo jest czas na wybieranie lokalizacji Stadionu Narodowego i jego wykonawcy. Na razie PO widać pozostaje w fazie wczesnej HGW i stadionu w Łomiankach.

Wetem czy Trybunałem?

Jeśli wspomniane pomysły PO zostaną przelane na papier i uchwalone przez Sejm, Lech Kaczyński będzie musiał rozważyć czy założyć wór pokutny, pochwę od miecza powiesić na szyi i czekać wysłuchania w Trybunale Konstytucyjnym. Musi bowiem wybrać pomiędzy zastosowaniem prezydenckiego weta, które jest środkiem zawodnym a wnioskiem do tak miłego jego sercu Trybunału.

Biorąc pod uwagę dotychczasowe orzecznictwo TK projekt PO jest niekonstytucyjny w trzech punktach. Po pierwsze w wyroku w sprawie PiSowskiej nowelizacji TK w pełnym składzie uznał za niezgodne z konstytucją przedwczesne zakończenie kadencji KRRiT w drodze zmiany ustawy w sytuacji braku szczególnych okoliczności uzasadniających takie rozwiązanie. Po drugie z orzeczenia TK w sprawie abonamentu telewizyjnego wynika szerokie rozumienie kompetencji KRRiT, z którym pozbawienie kompetencji do wydawania koncesji byłoby sprzeczne. I wreszcie w świetle rozważań o niezależności KRRiT i wolności słowa przekazanie tej kompetencji do organu zależnego od rządu jest niezgodne z konstytucją.

Trzeba też pamiętać, że wniosek prezydenta do TK ma pozycję silniejszą niż wniosek grupy posłów. Złożenie go wstrzymuje wejście w życie ustawy. W przypadku uznania przez Trybunał za niekonstytucyjne przepisów nierozerwalnie związanych z całą ustawą idzie ona do kosza – Prezydent ma obowiązek odmówić jej podpisania. Tym dziwniejsze, że felczerzy prawa, tym razem z PO wysmażyli takiego knota sami się podkładając.

Będziemy walczyć o pokój, aż nie zostanie kamień na kamieniu

Mówiąc Liroyem nasza konstytucja została już „zbadana z przodu i z tyłu”. Platforma idzie dalej tą drogą i pewnie uraczy nas kolejnymi sloganami z puli zbliżonej do „rewolucji oralnej”. Cytatami, które przypominają najwyżej słowa „dla dobra polskiej piłki” padające w „Piłkarskim Pokerze”.

Konstytucja bardziej niż każdy inny akt prawny zależy od kultury prawnej i politycznej. PiS zabrał się za tą kulturę grubym papierem ściernym a gdzieniegdzie zapaskudził towotem. Platforma chcąc ponownie „odzyskać” KRRiT i przekazać koncesjonowanie mediów w ręce organu zależnego od rządu chce chyba wypróbować hebel*.

*Tak wiem, że poprawna polska nazwa to „strug”.

Czytaj też: Jakie lody chce ukręcić Platforma w mediach – część pierwsza

 

Komisja Weryfikacyjna – ostatnie słowo należy do Tuska

Przy okazji awantury z przenosinami akt Komisji Weryfikacyjnej tradycyjnie nikt z dziennikarzy nie zadał sobie trudu sięgnięcia do odpowiedniej ustawy. A ta wraz z aktami wykonawczymi pokazuje, że Komisja nie jest prywatnym folwarkiem Olszewskiego czy Macierewicza.

Ustawa z dnia 9 czerwca 2006 r. Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego oraz ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego, jest co prawda napisana koszmarnie pod względem legislacyjnym ale wynikają z niej dwa konkretne, istotne uprawnienia premiera.

Po pierwsze, zgodnie z art. 63 ust. 8 ustawy premier w drodze zarządzenia, ma obowiązek określić termin zakończenia działalności Komisji Weryfikacyjnej. Jarosław Kaczyński takie zarządzenie wydał już po wyborach ale nowy premier może je zmienić.

Po drugie i ważniejsze premier w drodze rozporządzenia określa szczegółowy tryb działania Komisji Weryfikacyjnej, sposób przeprowadzania i dokumentowania dokonywanych przez tę komisję czynności, tryb postępowania z dokumentami oraz formy i tryb współdziałania z Komisją Weryfikacyjną Szefa WSI, Komisji Likwidacyjnej oraz Szefów SKW i SWW, uwzględniając konieczność zapewnienia prawidłowej i efektywnej realizacji zadań tej komisji oraz wymogi dotyczące ochrony informacji niejawnych.

Nie ma żadnych przeszkód by w takim znowelizowanym rozporządzeniu zapisać miejsce przechowywania akt Komisji Weryfikacyjnej. Bo przecież jeśli wierzyć Janowi Olszewskiemu tylko takie zostały przewiezione do siedziby Biura Bezpieczeństwa Narodowego.

Niezależnie więc od powołania bądź nie przez Donalda Tuska członków Komisji Weryfikacyjnej i tak najważniejsze uprawnienia pozostają w jego ręku. Jedna decyzja i akta jadą w odwrotnym kierunku.

Po co więc był ten cyrk z przeprowadzką?

Kazimierz Górski powinien podziękować Kaczyńskim za awans do Euro 2008

Wiemy, że ten awans był możliwy przede wszystkim dzięki „obsesji” Kaczyńskich nt. walki z korupcją. To przez korupcję Kazimierz Górski nawet nie miał z kogo zestawić drużyny. O osiągnięciach Gmocha, Piechniczka, Engela i Janasa z litości nie będę wspominał.

Szkoda, że Górski nie dożył rezultatów rządów Kaczyńskich i awansu do Mistrzostw Europy, a przez to musiał prowadzić swoją mierną, zniszczoną korupcją reprezentację jedynie na mniej prestiżowych Mistrzostwach Świata.

O walce z korupcją w sporcie w jego czasach nie było wtedy mowy a samotną walkę z korupcją na innych frontach prowadził sędzia Kryże. W końcu Kaczyńscy snuli wtedy najwyżej wspomnienia z Artieku, a Lech Kaczyński nie mógł wtedy przypuszczać, że kilkanaście lat później zasiądzie przy wódce z Kiszczakiem (temu się pewnie wtedy dla odmiany nie śniło, że strażnik miejski zostanie generałem).

W końcu to za czasów Kaczyńskiego – walka z piłkarskimi układami – przyniosła efekty. Jak wiemy Michał Listkiewicz już dawno poszedł siedzieć a minister Lipiec wspólnie z Kaczyńskimi odbiera zasłużone uwielbienie i chwałę. Cieszy również coraz lepsza gra polskich klubów w europejskich pucharach.

Ale jeśli kogoś jeszcze nie przekonał ten wywód to wystarczy, że przypomni sobie wywieszoną na limuzynie Prezydenta Kaczyńskiego flagę Indonezji.

Prawdziwi kibice pamiętają i temu gestowi złożono hołd w sobotę na trybunach Stadionu Śląskiego.

 

Polska - Belgia

Największa zagadka rządów Prawa i Sprawiedliwości

Moim zdaniem nie są nią „kwity” na Sikorskiego, bicie rekordów w zmianach na stanowisku Ministra Finansów czy nawet fonoteka Ziobry. Chodzi o dekomunizację i stosunek do niej.

O ile wiem PiSowskie pomysły na dekomunizację nie nabrały nawet kształtu projektów ustaw, gdzieś zaginął słynny podobno prawie gotowy już projekt ustawy deubekizacyjnej czy dezubekizacyjnej.

Tak więc o tym jak wyglądała dekomunizacja w wykonaniu PiS możemy oceniać patrząc na faktyczne działania tej partii i tworzonego przez nią rządu. A w rządzie i okolicach mieliśmy prawdziwy festiwal postaci związanych z poprzednim systemem.

Z jednej strony niby sprawa Kaczmarka pokazała negatywny stosunek PiS do członkostwa w PZPR. Z drugiej strony w rządzie mieliśmy byłego aparatczyka PZPR – Wojciecha Jasińskiego, PRLowskiego prokuratora Wassermanna potem PRONowca Karskiego, a na jego zapleczu m.in. słynnego McSurmacza. Zaskakująca była też ofensywa zasłużonych PZPRowców na władze Polskiego Radia – słynnej trójcy Czabański, Targalski, Wolski. I wreszcie we wspomnianym przypadku Kaczmarka „ustami” Prezydenta bywał często prezydencki minister Maciej Łopiński – wieloletni członek PZPR.

W temacie dekomunizacji to była jedynie rozgrzewka bo przecież Prawo i Sprawiedliwość stawiało też na prawdziwe gwiazdy:

Pułkownik Henryk Biegalski, powołany w lutym 2006 r. przez premiera na wniosek Zbigniewa Ziobry na szefa Centralnego Zarządu Służby Więziennej. Jakie szczególne zasługi miał Biegalski można poczytać w relacji świadka zamieszczonej przez Igora Janke na jego blogu. Po publikacji Wyborczej na temat jego przeszłości i zeznaniach świadka wszczęto postępowanie sprawdzające w związku z popełnieniem zbrodni komunistycznej a Biegalski został odwołany z funkcji.

Konrad Kornatowski, do czasu pamiętnej afery Komendant Główny Policji, wcześniej . Zgodnie z tzw. raportem Rokity – Sprawozdaniem Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej Do Zbadania Działalności MSW, odpowiedzialny za tuszowanie zabójstwa na komisariacie MO. Kornatowskiego w dość osobliwy sposób bronił premier Jarosław Kaczyński:

– I wreszcie rzecz, o której może nie powinienem mówić, bo brzmi dość zabawnie – a chodzi o ludzkie życie – ale to wszystko zaczęło się od kradzieży kury – taka była przyczyna zatrzymania tego pana, który później, wedle ówczesnych ustaleń, zmarł na zawał serca.

Cóż można na to powiedzieć? Co do wiary w „ówczesne ustalenia” musiałby się chyba wypowiedzieć Bronisław Wildstein. IPN wszczął postępowanie w sprawie zbrodni komunistycznej.

Sędzia Andrzej Kryże, w rządzie PiS Sekretarz Stanu w Ministerstwie Sprawiedliwość. W styczniu 1980 r. skazał trzech opozycjonistów za udział w manifestacji 11 listopada 1979 r. W uzasadnieniu sędzia Kryże użył słów, których nie powstydziłby się reżim Łukaszenki: „Demonstracyjnie okazali lekceważenie wobec Narodu Polskiego, (…) zarzucając mu m.in., że nie jest on narodem wolnym i niepodległym…”. W sierpniu IPN wszczął postępowanie sprawdzające w związku z podejrzeniem popełnienia zbrodni komunistycznej.

Czy ta trójka domniemanych zbrodniarzy komunistycznych miała być symbolem dekomunizacji według Prawa i Sprawiedliwości? Jak PiS mógł to pogodzić z własnym programem? Nadal pozostaje to dla mnie zagadką.

Może ktoś wytłumaczy mi ten fenomen?

Prezydentów ci u nas dostatek

Dzisiaj podczas konferencji prasowej prezydencki minister Michał Kamiński zwracał się do dwóch dziennikarzy per ‚Prezydent’. 

Mogliby to poczytać za wyróżnienie ale to dość powszechna praktyka za czasów Lecha Kaczyńskiego.

Obaj mają mocnego kontrkandydata:

 

Kiedy to było?

Michał Karnowski komentuje nominację